Sprzedaż bezpośrednia: pranie mózgu? / PR24
Każdy z nas kiedyś znalazł w skrzynce pocztowej zaproszenie na prezentację jakiegoś produktu – pościeli, garnków, czy środków do sprzątania. Artykuły sprzedawane poza sklepami często są kiepskiej jakości, a na dodatek ich cena jest zawyżona.
„Sprzedaż bezpośrednia” to określenie pojawiające się w mediach coraz częściej. Niestety w kontekście oszustw i manipulacji. Niewielu ludzi jednak wie, czym tak naprawdę jest handel bezpośredni.
– Sprzedaż bezpośrednia to nic innego, jak handel na ulicy, w sanatorium, czy w autobusach jadących do miejsc kultu, bo i takie przypadki się zdarzają. Polega na tym, że nie wchodzimy do sklepu i nie kupujemy odkurzacza od sprzedawcy, tylko udajemy się do jakiegoś innego miejsca na prezentację. Sprzedaż bezpośrednia wiąże się z niebezpieczeństwami, ponieważ sprzedawcy często nie dają czasu na przemyślenie zakupu i wywierają na kupujących różne naciski, które sprawiają, że konsument czuje się wręcz zobowiązany do nabycia produktu – wyjaśniła w PR24 Agnieszka Majchrzak z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Prezentacje garnków, czy pościeli sprawiają zawsze bardzo dobre wrażenie. Konsumenci częstowani są kawą i ciastkiem, a w tle słychać przyjemną muzykę. Nie zdajemy sobie sprawy, że są to elementy pułapki zastawionej na kupujących.
– Wpadamy jak śliwki w kompot. To wszystko jest wyreżyserowane. Takie prezentacje prowadzone są przez ludzi, którzy są do tego specjalnie wyszkoleni. Osoby sprzedające artykuły w taki sposób nabyły umiejętności wywierania nie tylko wpływu, ale i manipulacji. Zdarza się też, że uczestnicy takich spektakli są zastraszani. Byleby tylko kupili produkt – dodała Izabela Kielczyk, psycholog biznesu.
Przedstawiciele handlu bezpośredniego zastawiają swoje sidła najczęściej na bezbronne osoby. Na ludzi, którzy liczą każdy grosz. Sprzedawcy namawiają ich do kupna tańszego, ale bezużytecznego produktu.
– Oszukiwani najczęściej są seniorzy, ponieważ ich jest najłatwiej nabrać. W Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów wiemy o sprzedawanym w nieuczciwy sposób sprayu do odbierania cyfrowego sygnału telewizyjnego. Firma przekonuje, że wystarczy nim popsikać ekran i dekoder nie jest już konieczny. To jest zarazem śmieszne i straszne. Zabawny jest sam fakt wymyślenia takiego produktu, ale koszmarne jest to, że ludzie dają się nabrać na towarzyszącą sprzedaży otoczkę marketingową i kupują zupełnie nieprzydatną rzecz – podsumowała Majchrzak.
posłuchaj całej audycji: