Wyższy wymiar denuncacji / Dziennik Gazeta Prawna

Wyższy wymiar denuncjacji

„Kiedyś kablowanie, dzisiaj przejaw obywatelskiej troski. W donoszeniu nie ma nic złego. Nie donoszą tylko ci, którzy mają coś na sumieniu” – pisze „Dziennik Gazeta Prawna” i zadaje pytanie, „czy Polacy są dobrymi kapusiami”.”Wielu z nas nie widzi w tym już nic zdrożnego. Ale czy wszyscy?” – pyta dziennik. Odpowiedź znajdziecie w piątkowym wydaniu gazety.

(…)

Nie mamy już problemu z tym, że jeśli ktoś łamie przepisy i ogólne normy, nie tylko naszym prawem, lecz także obowiązkiem jest poinformowanie o tym odpowiednich służb, które zrobią porządek z takim człowiekiem dla naszego dobra i bezpieczeństwa – ocenia Izabela Kielczyk, psycholog, trener kadry menedżerskiej. – Podobnie jest z telefonem do straży miejskiej albo na policję, jeśli w czasie ciszy nocnej nasz sąsiad zbyt głośno słucha muzyki. Dzwonimy i nie odczuwamy już żadnego etycznego dylematu: czy robimy dobrze, czy źle. To zdecydowanie inna postawa niż kilka, kilkanaście lat temu. Wtedy takie działania sami interpretowalibyśmy pejoratywnie jako donosicielskie kablowanie. Dzisiaj uważamy, że działamy w interesie ogółu, lokalnej społeczności, która po prostu broni się przed efektami działań jednostki niedostosowanej społecznie. To ta jednostka wymaga napiętnowania, a nie ludzie, którzy wytykają ją palcami – dodaje specjalistka.

 

Pełny aktykuł poniżej w formacie PDF:

Pliki do pobrania

Sprzedaż bezpośrednia: pranie mózgu? / PR24

Każdy z nas kiedyś znalazł w skrzynce pocztowej zaproszenie na prezentację jakiegoś produktu – pościeli, garnków, czy środków do sprzątania. Artykuły sprzedawane poza sklepami często są kiepskiej jakości, a na dodatek ich cena jest zawyżona.

„Sprzedaż bezpośrednia” to określenie pojawiające się w mediach coraz częściej. Niestety w kontekście oszustw i manipulacji. Niewielu ludzi jednak wie, czym tak naprawdę jest handel bezpośredni.

– Sprzedaż bezpośrednia to nic innego, jak handel na ulicy, w sanatorium, czy w autobusach jadących do miejsc kultu, bo i takie przypadki się zdarzają. Polega na tym, że nie wchodzimy do sklepu i nie kupujemy odkurzacza od sprzedawcy, tylko udajemy się do jakiegoś innego miejsca na prezentację. Sprzedaż bezpośrednia wiąże się z niebezpieczeństwami, ponieważ sprzedawcy często nie dają czasu na przemyślenie zakupu i wywierają na kupujących różne naciski, które sprawiają, że konsument czuje się wręcz zobowiązany do nabycia produktu – wyjaśniła w PR24 Agnieszka Majchrzak z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Prezentacje garnków, czy pościeli sprawiają zawsze bardzo dobre wrażenie. Konsumenci częstowani są kawą i ciastkiem, a w tle słychać przyjemną muzykę. Nie zdajemy sobie sprawy, że są to elementy pułapki zastawionej na kupujących.

– Wpadamy jak śliwki w kompot. To wszystko jest wyreżyserowane. Takie prezentacje prowadzone są przez ludzi, którzy są do tego specjalnie wyszkoleni. Osoby sprzedające artykuły w taki sposób nabyły umiejętności wywierania nie tylko wpływu, ale i manipulacji. Zdarza się też, że uczestnicy takich spektakli są zastraszani. Byleby tylko kupili produkt – dodała Izabela Kielczyk, psycholog biznesu.

Przedstawiciele handlu bezpośredniego zastawiają swoje sidła najczęściej na bezbronne osoby. Na ludzi, którzy liczą każdy grosz. Sprzedawcy namawiają ich do kupna tańszego, ale bezużytecznego produktu.

– Oszukiwani najczęściej są seniorzy, ponieważ ich jest najłatwiej nabrać. W Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów wiemy o sprzedawanym w nieuczciwy sposób sprayu do odbierania cyfrowego sygnału telewizyjnego. Firma przekonuje, że wystarczy nim popsikać ekran i dekoder nie jest już konieczny. To jest zarazem śmieszne i straszne. Zabawny jest sam fakt wymyślenia takiego produktu, ale koszmarne jest to, że ludzie dają się nabrać na towarzyszącą sprzedaży otoczkę marketingową i kupują zupełnie nieprzydatną rzecz – podsumowała Majchrzak.

 

posłuchaj całej audycji:

Pracownik zdalny jest gorszy? / na:temat.pl

Pracownik zdalny jest gorszy? Szef nie widzi jego pracy, więc płaci mniej, pomija przy awansach i nie ufa za grosz

Jeśli szef czegoś nie widzi, to nie istnieje? Zgodnie z tą zasadą funkcjonuje smutna rzeczywistość wielu zdalnych pracowników, którzy przez nadwiślańskich pracodawców są wciąż często traktowani jako pracownicy drugiej kategorii. Rzadko mają szansę na awans, choćby ich wyniki były o wiele lepsze od tych osiąganych pod czujnym okiem szefa.

Wielu pracowników zdalnych pracuje z domu w ściśle określonych godzinach, ale raczej nie mogą pozwolić sobie na wcześniejsze wyjście, czy porządną przerwę. Czyli to wszystko, co jest normą nawet w najbardziej wymagających korporacjach. – Moja firma ma wyjątkową manię, by sprawdzać, czy na pewno jestem pod komputerem. Gdy tylko wyjdę do toalety i akurat nie odpowiem na firmowym komunikatorze, to dzwoni telefon z pytaniem, gdzie ja się podziewam. I z pretensjami, że praca czeka, a ja się obijam – mówi Marcin, specjalista prawa finansowego pracujący zdalnie dla jednej z dużych firm konsultingowych.

(…)

Szef musi widzieć, że pracuejsz
Na ten problem w rozmowie z naTemat wskazuje też psycholog biznesu Izabela Kielczyk. – Polscy szefowie wciąż lubią mieć takie poczucie kontroli. Wydaje im się, że jeśli wszystko widzą, mają to też pod kontrolą. I mogą łatwo ocenić, czy ktoś pracuje dobrze czy źle. Podświadomie są przekonani, że jeśli pracowników nie widzą, to ci tylko nic nie robią lub próbują ich oszukać – diagnozuje. Zdaniem ekspertki, największym problemem polskich pracowników zdalnych jest fakt, iż dla szefów bardziej liczy się nadal czas pracy niż jej efekt.

Izabela Kielczyk nie dziwi się też, że tak myślą nawet pracodawcy w branżach kreatywnych. – To jest niestety efekt wielu lat złych doświadczeń. Bo mnóstwo pracodawców zostało oszukanych przez zdalnych pracowników. Dziś nie mogą uwierzyć więc, że jeśli nie pilnują pracownika, to ten nadal ciężko pracuje – mówi. I podkreśla, że zdalnie często pracują artyści, którym pracodawcy nigdy łatwo nie ufają. – Uważają ich za mniej odpowiedzialnych i chcą pilnować na każdym kroku. Także dlatego, że wielu takich artystów obiecało, że zrobi dany projekt na czas, a tak się niestety nie stało – podkreśla.

(…)

 

przeczytaj cały artykuł na:

Pracoholizm: od pasji po uzależnienie / Polskie Radio 24

W idealnym świecie praca jest przyjemnością. Pasją, która prowadzi człowieka przez życie. Gorzej, jeśli wykonywany zawód staje się sensem egzystencji. Zaniedbywanie rodziny i przyjaciół to tylko niektóre z symptomów pracoholizmu.

Pracoholizm dotyka nie tylko uzależnionego, ale i jego najbliższe otoczenie. Razem z chorym cierpi jego rodzina, która jest zaniedbywana i stopniowo odsuwana na boczny tor. Ludzie pracują coraz więcej godzin, w biurach spędzają mnóstwo czasu. Ważne jest wtedy, by nie pomylić pracowitości, chęci odniesienia sukcesu, z pracoholizmem.

– Między tymi pojęciami jest cienka granica. Człowiek pracowity chce swoją prace wykonać jak najlepiej, sumiennie. Pracoholik jest jak alkoholik – tylko zamiast pić, musi pracować. To jest już uzależnienie. Liczba godzin spędzanych w pracy nie świadczy jeszcze o chorobie. Problem pojawia się wtedy, kiedy praca nam coś zastępuje, jakąś część życia – wyjaśniła w PR24 Izabela Kielczyk, psycholog biznesu.

Pracodawcy cenią sobie oddanych pracowników, którzy są w pełni dyspozycyjni. Ludzie posiadający określone cechy charakteru są bardziej podatni na uzależnienie się od pracy.

– Szczególnie narażone są osoby ze skłonnością do perfekcjonizmu. Dla nich wszystko musi być zrobione idealnie, a przecież tylko one potrafią to zrobić w taki sposób. Nikt inny nie zrobi tego tak dobrze, więc taki człowiek musi to zrobić samodzielnie. Podatne na uzależnienie są także osoby, które ciągle stawiają sobie nowe cele i nie są zadowolone z tego, co już osiągnęły – podsumował Gość PR24.

 

posługaj całego wywiadu: